Plik 53 NAGŁA ŚMIERĆ W GRZECHU CIEZKIM Z POWODU NABICIA SIEBIE NA OSTRZEP.mp4 na koncie użytkownika PIEKLO_ISTNIEJE_NIE_IDZ_TAM_PO_SMIERCI • Data dodania: 23
Kansas City. On wyśle cię tam, a ty powinieneś pojechać”. Bill i Annette nigdy w swoim życiu nie byli w Kansas City. Następnego dnia, nie wiedząc o niczym, zadzwoniłem do Billa i powiedziałem: „Czy rozważyłbyś możliwość przyjechania do Kansas City? Widziałem twoje wideo i pomyślałem, że powinieneś przyjechać”.
Między Osobami Boskimi istnieje wolność bez granic, współprzenikają się One w pełni w komunii miłości. Między Bogiem a stworzeniem natomiast jest inaczej. Pierwsze zderzenie Boskiej miłości z wolnością stworzenia nastąpiło w aniołach, którzy sprzeciwili się Bogu, odrzucili Jego miłość i uczynili sobie piekło.
Opuszczone zabytki. Podziemne miasto naprawdę istnieje i byłem w środku! [FILM] Przez. Zwiadowca Historii (Bartłomiej Stój) -. 11 lutego, 2019. 1. Na terenie dzisiejszego Izraela znajduje się miejscowość Beit Guvrin, w okolicy której od epoki żelaza wydobywano wapień, a powstałe w ten sposób wyrobiska zaadaptowano na podziemne
. Jezus Chrystus zstąpił do piekieł; potępiony zaś zstępuje do piekła: te dwa wyrażenia określają dwa różne czyny i zakładają dwie różne sytuacje. Bramy piekielne, przez które zstępował Chrystus, otworzyły się same, by pozwolić wyjść pozostającym tam w więzach, tymczasem piekło, do którego zstąpił potępiony, zamyka się za nim na zawsze. Słowo jednak pozostaje to samo – i to nie wskutek przypadku albo dowolnego powiązania, ale na mocy głębokiej logiki – i wyraża pewną kapitalną prawdę. Źródło: SŁOWNIK TEOLOGII BIBLIJNEJ, POD RED. Xaviera Leona-Doufoura, Pallottinum, Poznań 1994. Piekło, do którego zstąpił Chrystus, to królestwo śmierci, podobnie jak piekło potępionych – i bez Chrystusa nie byłoby na świecie nic innego jak tylko jedno piekło i tylko jedna śmierć, tzn. śmierć wieczna, śmierć rozporządzająca całą swą potęgą. Jeżeli istnieje „śmierć druga" (Ap 21, 8), odrębna od pierwszej, to dlatego, że Jezus Chrystus przez swoją śmierć pokonał królestwo śmierci. Ponieważ zstąpił On do piekieł, nie są one już tylko piekłem potępionych, ale mają nadal rysy piekła. Dlatego też w dzień sądu ostatecznego bramy piekielne, zwane inaczej Hadesem, połączą się z piekłem i z jego naturalnym umiejscowieniem w jeziorze ognia (Ap 20, 14). I chociaż starotestamentowe obrazy piekła są jeszcze ciągle dwuznaczne i nie posiadają charakteru absolutnego, to jednak Jezusa Chrystus odwołuje się do nich, ażeby przedstawić naturę potępienia wiecznego. Bardziej niż obrazem są one rzeczywistością przedstawiającą świat, w którym nie byłoby Chrystusa. STARY TESTAMENT I. GŁÓWNE OBRAZY 1. Otchłań jako miejsce pobytu zmarłych. Według przekonań dawnych Izraelitów otchłań albo „szeol" jest „miejscem spotkania wszystkich żyjących" (Job 30, 23). Jak wiele innych ludów Izrael również istnienie zmarłych uważał za cień istnienia, pozbawiony wszelkiej wartości i szczęścia. Szeol jest miejscem, w którym gromadzą się te wszystkie cienie. Przedstawiano go sobie jako grób, „otwór w ziemi", „studnię" lub „fosę" (Ps 30, 10; Ez 28, 8), najgłębszą, jaka może być w ziemi (Pp 32, 22), sięgającą głębiej niż podziemne przepaści (Job 26, 5; 38, 16 n). Panuje tam absolutna ciemność (Ps 88, 7. 13) i „mroki świecą tam jedynie" (Job 10, 21 n). Tam właśnie „zstępują" wszyscy żyjący (Iz 38, 18; Ez 31, 14) i nie wyjdą stamtąd już nigdy (Ps 88, 10; Job 7, 9). Nie będą już mogli (Ps 6, 6), nie będą mogli pokładać nadziei w Jego sprawiedliwości (88, 11 nn) ani w Jego wierności (30, 10; Iz 38, 18). Jest to stan całkowitego opuszczenia (Ps 88, 6). 2. Moce piekielne i szał ich działania w świecie. Zstąpić do otchłani, gdy nadejdzie pełnia dni, aby po starości pełnej szczęścia „odnaleźć tam swoich "ojców" (Rdz 25, 8) – oto los, jaki czeka całą ludzkość (Iz 14, 9-15; Job 3, 11-21). I nikt nie może się nań uskarżać. Ale bardzo często szeol nie czeka aż na tę godzinę. Niczym jakaś nienasycona bestia rzuca się na swoją zdobycz (Prz 27, 20; 30, 16) i unosi ją, choć jeszcze jest ona w pełni sił (Ps 55, 16). Ezechiasz w połowie swoich dni widzi otwierające się „bramy szeolu" (Iz 38, 10). To rozpanoszenie się mocy piekielnych na ziemi należącej do żyjących (38, 11) jest swoistym dramatem i zgorszeniem zarazem (Ps 18, 6; 88, 4 n). II. PIEKŁO GRZESZNIKÓW Zgorszenie to jest jednym z elementów dynamicznych objawienia. Oto tragiczna strona śmierci ukazuje brak porządku w świecie, a jednym z celów zasadniczych religijnej myśli izraelskiej j«st pokazanie, że ten nieporządek – to owoc grzechu. W miarę jak świadomość tego dochodzi do głosu, piekło w swych głównych zarysach przedstawia się coraz straszniej. Otwiera swoją paszczę, by pochłonąć Koracha, Datana i Abirama (Lb 16, 32 n), mobilizuje całą swoją potęgę, by pożreć „tłum miasta wspaniały i wyjący z uciechy" (Iz 5, 14), niszczy bezbożnych w ich przerażeniu (Ps 73, 19). Dwa obrazy szczególnie przejmujące tej strasznej zagłady znane były w Izraelu: zniszczenie ogniem Sodomy i Gomory (Rdz 19, 23; Am 4, 11; ps 11, 6) oraz obrzydliwość miejsca Tofet w dolinie Gehenny, miejsca rozkoszy mającego stać się według przeznaczenia miejscem grozy, gdzie „widać trupy ludzi, którzy się zbuntowali przeciw mnie. Robak ich nie zginie i nie zgaśnie ich ogień" (Iz 66, 24). Śmierć w "ogniu i jego trwająca w nieskończoność siła niszczenia – to obrazy piekła spotykane także w Ewangeliach. Piekło to nie jest już tzw. piekłem normalnym, czyli szeolem, ale piekłem, o którym można powiedzieć, że spadło z "nieba, „przyszło od Jahwe" (Rdz 19, 24). Jeżeli jest ono podobne do „otchłani bez dna" i do „ulewy ognia" (Ps 140, 11) – obraz szeolu i wspomnienie Sodomy – to dlatego, że to piekło zapalił Jahwe „swoim tchnieniem" (Iz 30, 33) i „żarem swojego "gniewu" (30, 27). To piekło przeznaczone dla grzeszników nie mogło stanowić udziału sprawiedliwych, zwłaszcza tych sprawiedliwych, którzy, by wytrwać w wierności Bogu, cierpieli "prześladowania ze strony grzeszników, a niekiedy nawet przez nich ginęli. Jest tedy rzeczą słuszną, że z owej „krainy prochu", z tradycyjnego szeolu, gdzie śpią zmieszani ze sobą grzesznicy i sprawiedliwi, pierwsi pójdą na „wiecznotrwałe przerażenie", a ich ofiary „wstaną do "życia wiecznego" (Dn 2, 12). I gdy Pan będzie wręczał sprawiedliwym ich zapłatę, to równocześnie „uzbroi całe stworzenie, żeby ukarać ich wrogów" (Mdr 5, 15 nn). Piekło nie jest już umieszczane w głębokościach ziemi; jest nim cały wszechświat „walczący przeciw nierozumnym" (5, 20). Ewangelie przejmują te obrazy. Bogacz przebywający „w otchłani", gdzie „cierpi od płomieni ognia", widzi Łazarza „zasiadającego na łonie "Abrahama", a między nimi jest przepaść wielka i nie dająca się przebyć (Łk 16, 23-26). Ogień i przepaść, "gniew z nieba i otwarte czeluści "ziemi, "przekleństwo Boga i wrogość "stworzenia – oto, czym jest piekło. NOWY TESTAMENT I. NAUKA CHRYSTUSA O PIEKLE Jezus przywiązuje większą wagę do sprawy utraty życia wiecznego, do rozstania się z Nim, niż do opisu piekła na podstawie danych tamtego środowiska. Jeżeli byłoby rzeczą ryzykowną uważać za ostateczny wyraz nauki Jezusa o piekle przypowieść o nieuczciwym bogaczu, to jednak należy się liczyć z używanymi tam przez Jezusa najbardziej gwałtownymi i bezlitosny-mi obrazami biblijnymi: „płacz i zgrzytanie zębów w rozpalonym piecu" (Mt 13, 42); „piekło, w którym robak ich nie umiera i "ogień nie gaśnie" (Mk 9, 43-48; por. Mt 5, 22) i w którym Bóg może „zatracić i "duszę, i "ciało"-(Mt 10, 28). Groza tych stwierdzeń jest tym większa, że zostały one sformułowane przez Tego, który ma władzę wtrącania do piekła. Jezus nie mówi o piekle, tak jakby ono było rzeczywistością, która jedynie zagraża. Zapowiada On, że „pośle swoich aniołów; ci zbiorą z Jego królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy czynią nieprawość, i wrzucą ich w piec rozpalony" (Mt 13, 41 n), a potem wygłosi "przekleństwo: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny!" (Mt 25, 41). To właśnie Pan oświadcza: „Zaprawdę mówię wam: nie znam was" (25, 12). „Wyrzućcie go na zewnątrz w ciemności" (25, 30). II. JEZUS CHRYSTUS ZSTĄPIŁ DO PIEKIEŁ Zstąpienie Chrystusa do piekieł jest artykułem wiary, jest w rzeczywistości pewnym stwierdzeniem Nowego Testamentu. Jeżeli jest rzeczą trudną określić wartość niektórych tekstów, jeżeli nie wiadomo, co oznaczało „głoszenie [zbawienia] duchom zamkniętym w więzieniu, niegdyś nieposłusznym, gdy za dni Noego wielka cierpliwość Boża oczekiwała, a budowana była arka" (l P 3, 19 n), to jednak nie ulega wątpliwości to, że zstąpienie Jezusa do piekieł oznacza realizm Jego śmierci i równocześnie Jego triumf nad śmiercią. Jeżeli „Bóg Go wskrzesił, zerwawszy pęta śmierci" (tj. szeolu, Dz 2, 24), to w ten sposób, że Go najprzód poddał śmierci, ale nie zostawił Go w jej mocy (2, 31). Jeżeli Chrystus w tajemnicy wniebowstąpienia „wstąpił ponad wszystkie niebiosa", to dlatego, że przedtem zstąpił do „niższych regionów ziemi". Potrzebne było to przykre zejście, aby „mógł dopełnić wszystkich rzeczy" i zakrólować jako Pan nad całym światem (Ef 4, 9 n). W wierze chrześcijańskiej wyznaje się, że Jezus Chrystus jest Panem w niebie po wyjściu spośród zmarłych (Rz 10, 6-10). III. BRAMY PIEKIELNE ZWYCIĘŻONE Przez swoją śmierć Chrystus zatryumfował nad ostatnim nieprzyjacielem, to jest nad śmiercią (l Kor 15, 26): zwyciężył bramy piekielne. Śmierć i Hades pojawiały się przed oczyma Boga zawsze bez żadnych osłonek (Am 9, 2; Job 26, 6). Teraz muszą zwrócić umarłych, których trzymały w swych więzach (Ap 20, 13; por. Mt 27, 52 n). Piekło było aż do śmierci Pana „miejscem spotkania wszelkiego ciała", tragicznym punktem docelowym ludzkości wygnanej przez Boga. Nikt z tego miejsca nie mógł się wydostać przed Chrystusem, „który jest pierwocinami spośród pomarłych" (l Kor 15, 20-23), „pierworodnym wśród umarłych" (Ap l, 5). Dla ludzkości, skazanej przez Adama na śmierć i oddalenie od Boga, odkupienie jest otwarciem bram piekielnych, jest darem życia wiecznego. "Kościół jest owocem i narzędziem zarazem tego zwycięstwa (Mt 16, 18). Lecz Chrystus, nawet jeszcze przed swoim przyjściem, był przedmiotem obietnicy i oczekiwania. W miarę przyjmowania tej obietnicy człowiek Starego Testamentu dostrzega jakieś skromne światełko, które oświeca jego otchłań, i z czasem staje się całkowitą dlań pewnością. I odwrotnie, jeśli człowiek nie przyjmuje owej obietnicy, jego otchłań zamienia się w rzeczywiste piekło, a on zapada się w przepaść, w której potęga szatana staje się coraz groźniejsza. Kiedy się wreszcie pojawia Jezus Chrystus, „ci, którzy nie są posłuszni Ewangelii Pana naszego Jezusa… jako karę poniosą wieczną zagładę [z dala] od oblicza Pańskiego" (2 Tes l, 8 n); w owym „jeziorze ognia" znajdą Śmierć i Hades (Ap 20, 14 n).
Opis Opis Bill Wiese pewnej nocy przeżył niezwykłe doświadczenie. Bóg dał mu przez 23 minuty dotknąć rzeczywistości piekła. To zmieniło całe jego życie i przekonania. Przez długi czas nosił w sobie to wszystko: bał się mówić o tym, co go spotkało. Ale wezwany do dawania świadectwa podzielił się swym doświadczeniem z innymi. Dzięki tej książce każdy czytelnik niemal naocznie może zobaczyć i dotknąć grozy piekła i potępienia – dotknąć prawdy, która obecnie jest powszechnie negowana i wyśmiewana. Bill Wiese nie waha się z mocą ostrzegać nas przed największym zagrożeniem dla człowieka i całej opis pochodzi od wydawcy. Dane szczegółowe Dane szczegółowe Tytuł: 23 minuty w piekle Autor: Wiese Bill Tłumaczenie: In verso Wydawnictwo: Wydawnictwo AA Język wydania: polski Język oryginału: angielski Liczba stron: 176 Numer wydania: I Data premiery: 2015-10-09 Forma: książka Wymiary produktu [mm]: 19 x 207 x 150 Indeks: 17896122 Recenzje Recenzje Inne z tego wydawnictwa Najczęściej kupowane
Skip to content STRONA GŁÓWNABLOGSKĄD TO WSZYSTKOKONTAKTSKLEP Nasze własne piekło i jeden ruch, który wszystko zmienił Każdy ma własną definicję piekła. Marshall Rosenberg definiował je jako posiadanie dzieci i myślenie, że istnieje coś takiego, jak bycie idealnym rodzicem. Znasz to skądś? Dla mnie piekło zawsze było tożsame z jakimś palącym brakiem, pustką, która zżera człowieka od środka. I do takiego piekła musiałam trafić, żeby przekonać się kolejny raz, że to ja mam największy wpływ na swoje życie. Warszawski raj Jeszcze dwa lata temu mieszkaliśmy w Warszawie we własnym mieszkaniu kupionym na spółę z bankiem i moimi rodzicami (oboje z mężem nie mamy etatów, a taki był wtedy wymóg). Bank interesował się mieszkaniem systematycznie, co miesiąc, rodzice nie dość, że pomogli nam wziąć kredyt, to wspierali nas finansowo w spłacaniu go, poza tym wszyscy zainteresowani zupełnie nie wtrącali się we wszelkie działania związane z naszym domem. Strzeżone osiedle z zamykanymi bramkami i wypieszczonym placem zabaw na środku. Wszędzie windy i podjazdy dla wózków i rowerów. Przy ostatnim bloku las, a kilkaset metrów dalej centrum handlowe z całą siecią sklepów. Normalnie wymarzone warunki dla rodziców małych dzieci. Tylko że nasze mieszkanie nie graniczyło z lasem, za to z blokami obok owszem. I nie powiem, żeby odległość między oknem naszym a sąsiadów była oszałamiająca. Mówiąc szczerze, to nawet wystarczająca nie była. Zapytasz, czy nie widzieliśmy tego, kupując mieszkanie? Widzieliśmy. Jednocześnie wiedzieliśmy, że jeśli go nie kupimy, to zmienna sytuacja finansowa w naszym zawodzie w połączeniu z niestabilną ofertą kredytową może uniemożliwić kupno swojego M przez kolejnych kilka lat. Nie wiedzieliśmy też jeszcze, że niebo jest dla nas takie ważne. Jasne, lubiliśmy położyć się latem na kocu i wpatrywać w nie bez końca, ale z okien domu przecież nie musimy go co dzień oglądać. Zatem zasłanialiśmy firanki i żaluzje, czasem patrzyliśmy na sąsiadów, którzy byli prawie na wyciągnięcie ręki i wszyscy zmieszani spuszczaliśmy wzrok, bo jakoś tak głupio było mówić dzień dobry przez zamknięte okna. Po jakimś czasie do mieszkania sąsiadującego z naszym przez ścianę wprowadzili się ludzie, którzy – mówiąc bardzo delikatnie – mieli zupełnie inny styl życia. Dzikie imprezy na balkonie tuż przy naszej sypialni, od których nie dało się uciec w żaden sposób męczyły nas niemożliwie. Sąsiedzi pod nami, mimo posiadania dwójki dzieci od soczystych prywatek też nie stronili. Chociaż próbowaliśmy się dogadać, to mówiliśmy zdecydowanie innymi językami. Nie znaliśmy jeszcze języka serca, więc z naszej strony też nie było jakiejś wielkiej chęci wejścia w buty tych osób. Teraz albo nigdy Wiele pięknych chwil przeżyliśmy w naszym pierwszym mieszkaniu, ale jakoś tak niepostrzeżenie zaczęliśmy nazywać osiedle gettem albo wioską smerfów. Kiedy któregoś dnia jedno z nas spytało drugie, co myśli o możliwości zmiany miejsca do życia, to wszystko popłynęło. Cała nasza niechęć, przytłoczenie i bezsilność wylały się z nas szerokim strumieniem. Wtedy już wiedzieliśmy, że przeprowadzka jest tylko kwestią czasu. W sierpniu okazało się, że Hania będzie miała rodzeństwo i postanowiliśmy, że teraz albo nigdy. Zebraliśmy całą wakacyjną energię i w cztery miesiące sprzedaliśmy mieszkanie z kredytem, przenieśliśmy się z całym dobytkiem do naszego rodzinnego miasta, znaleźliśmy dom, wzięliśmy kredyt i ten dom kupiliśmy. Od tego momentu przez okno widzimy drzewa i niebo, kilka kilometrów od nas jest cudowna rzeka z kąpieliskiem i ogromna puszcza. Mamy własny ogródek i dom, w którym bez problemu pomieści się wielu gości. Welcome to hell! I tu otwierają się wrota do…piekła. Nie mieliśmy czasu, żeby odchorować stres przeprowadzki i skomplikowanych operacji finansowych, bo trzeba było szykować dom i siebie na przyjście nowego człowieka. W dodatku ten człowiek miał przyjść na świat właśnie w nowym domu, więc nie chcieliśmy tego odpuścić. Zamiast spokoju i wspólnych chwil z rodziną mieliśmy więc na głowie wykarczowanie ogródka z przerośniętego zielska, gruntowny remont kuchni, dezynsekcję pokoju dziecięcego i kilka innych uroczych czynności. Potem zaczęła się żmudna adaptacja Haneczki do przedszkola, która jeszcze się nie zakończyła, czemu przestaję się dziwić po przeczytaniu początku. W każdym razie harowaliśmy jak dzikie osły, próbując odpoczywać wieczorami, jeśli akurat nie zamawialiśmy kuchni albo nie ustalaliśmy budżetu na kolejne wydatki. A zazwyczaj jednak to robiliśmy. Dni spędzałam z Hanią i wielkim brzuchem w przedszkolu, licząc na to, że już niedługo nastąpi jakiś przełom i nasza córka zacznie z ochotą spędzać tam pięć godzin dziennie. Tak też się stało – Hanka polubiła ludzi i miejsce i zostawała tam bez większych problemów. Ta idylla trwała ponad miesiąc, a potem miałam wypadek samochodowy, jadąc po nią do przedszkola. Na szczęście wszyscy wyszli z tego bez szwanku, ale samochód nadawał się tylko na lawetę i przyjechałam prawie trzy godziny później niż się umawiałyśmy. Później przytrafiła nam się jakaś wiosenna infekcja, potem w przedszkolu była ospa, więc nie chcieliśmy ryzykować, bo Nastka była już na wylocie. To wszystko zapoczątkowało u Haneczki przedszkolną traumę, która sprawia, że każda próba zawiezienia jej tam kończyła się jej panicznym lękiem, histerycznym płaczem ze spazmami i prośbami, żeby jej tam nie zostawiać. A jeśli nie mieliśmy zasobów i mimo wszystko ją zostawialiśmy, to ogromny stres powodował, że po kilku dniach łapała jakąś infekcję. Tak więc tydzień po urodzeniu młodszego dziecięcia zostałam z dwiema córkami, z których jedna chciała mieć mnie na wyłączność, a druga potrzebowała być przy mnie non stop. Ja byłam wyczerpana sytuacją, która trwała zdecydowanie za długo. Mimo całej swojej wiedzy i doświadczenia nie byłam też przygotowana na mierzenie się na co dzień z takim połogowym koktajlem hormonalnym prowadzącym mnie nieustannie w stronę poczucia winy wobec starszej córki. Mąż zaciskał zęby i próbował pracować między wspieraniem mnie w opiece nad dziewczynami, ogarnianiem ogromnego domu i gotowaniem obiadu. A zasoby finansowe wyciekały jak powietrze z dziurawego balonika. Widzisz, jak daleko zabrnęliśmy? Spełniając swoje marzenia, lądując w miejscu, w którym tak bardzo chcieliśmy być, znaleźliśmy się w piekle. Każde z nas potrzebowało przede wszystkim spokoju i odpoczynku, najlepiej na bezludnej wyspie, mając jednocześnie w perspektywie ciągły ruch i bycie na wysokich obrotach przez większość doby. Atmosfera w naszym domu bywała gęsta jak smoła. Płynęło dużo łez, tych dorosłych i dziecięcych. Gderanie stało się głównym sposobem komunikacji. Jasne, bywało też sporo pięknych momentów, ale w ogólnym rozrachunku bilans był jednak dość bolesny. Uwaga, ściana! I kiedy niedawno kolejny raz doszliśmy do ściany, zamiast walić w nią głową, usiedliśmy wieczorem i wysłuchaliśmy się z Markiem tak naprawdę. I wtedy nas olśniło – piękne, bliskie momenty wydarzały się przede wszystkim wtedy, kiedy Haneczka chodziła do przedszkola. Trochę trudniej, ale wciąż fajnie było, kiedy dziadkowie pomagali nam w opiece. Tragicznie robiło się już po tygodniu kiszenia się we własnym sosie bez wsparcia z zewnątrz. Utknęliśmy w błędnym kole – topniejące oszczędności, a jednocześnie brak wystarczającej ilości czasu na pracę powodowały, że wstrzymywaliśmy się z opłaceniem serwisu internetowego, w którym szukaliśmy niani. Tego wieczoru zrozumieliśmy, że nasza rodzina pęknie jak bańka mydlana, jeśli nie zmienimy jej kursu. Ustaliliśmy, że skoro narzekanie, że to za drogo nie pomaga nam znaleźć opiekunki, to spróbujemy po prostu zainwestować te pieniądze w ratowanie tego, co tak długo wspólnie budowaliśmy. Fatamorgana I wiecie, co się stało? Następnego dnia odezwała się do nas młoda dziewczyna, która nie napisała, że dopieści naszego skarbeczka (tak, dostaliśmy wcześniej taką ofertę), używała znaków interpunkcyjnych i po prostu wyraziła zainteresowanie naszym ogłoszeniem. Odpisałam jej od razu, nazajutrz się spotkaliśmy, a od wtorku mieliśmy wspaniałą nianię, która potrafiła zająć się dwiema dziewczynami, bawiła się z nimi z radością, śpiewała im i traktowała z szacunkiem i ciepłem. Przez ten tydzień naładowaliśmy nasze akumulatory do pełna i uwierzyliśmy, że jeszcze będzie przepięknie. Zamiast nadganiać wpisy blogowe po nocach, podtrzymując powieki na zapałki, byłam o jeden do przodu i zaczęłam planować inne działania. Niestety, po weekendzie okazało się, że nasza nowa niania dostała wymarzoną pracę w firmie, do której CV wysłała kilka miesięcy wcześniej. Chociaż chciało mi się płakać na myśl o ponownych poszukiwaniach, czułam też ogromną wdzięczność. Do niej, za to, że pokazała nam, że taki układ jest dla nas idealny, a nasza młodsza córka jest już gotowa, żeby spędzać cztery godziny z opiekunką i siostrą. I do nas, za to, że odważyliśmy się coś zmienić i sprawdzić w praktyce coś, co wcześniej mogliśmy sobie tylko wyobrażać. Jeden ruch, który wiele znaczy Bywa, że człowiek zaplącze się we własnym życiu. Nawet w wersji, którą sobie wymarzył. Bo znajoma ma trójkę dzieci, jej mąż pracuje cały dzień, a ona daje radę je ogarnąć sama. To co? Ja nie dam rady z dwójką? Ja nie dam rady?! Haniu, uspokój się wreszcie, bo ja już nie daję rady! Już wiem, że nie chce dawać rady. Chcę żyć, cieszyć się swoją rodziną, spełniać się w pracy. Nie chcę porównywać się do innych, bo to moje życie i moje wybory. Nie mam zamiaru zostać zgorzkniałą staruszką, która pod koniec życia żałuje, że nie spróbowała zaspokoić swoich potrzeb: wyzwań, rozwoju, przestrzeni, autonomii, sensu. A potem dowiedzieć się, że ta znajoma, to jednak miała pomoc, tylko nie mówiła o tym głośno. Ludzie zawsze będą gadać. Jeśli będziesz przez całe życie podróżować, to powiedzą, że taki lekkoduch z ciebie i o prawdziwym życiu, to ty nic nie wiesz. A jeśli wybierzesz bycie w jednym miejscu, to powiedzą, żeś sztywniak i na pewno masz wąskie horyzonty. Cztery kroki są przemyślanym procesem, który nie kończy się na znalezieniu potrzeb. Po obserwacji, że od kilku tygodni nie mieliśmy dla siebie z Markiem jednego wolnego wieczoru pozwoliliśmy przepłynąć przez nas żalowi, bezsilności i smutkowi. Potem dokopaliśmy się do potrzeb: przestrzeni, autonomii, spójności, wyzwań, radości, spełnienia, sensu. I to był moment na ostatni krok – działanie. Poprosiliśmy siebie o opłacenie serwisu nianiowego właśnie teraz. Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy, a teraz czekamy, jak świat odpowie na naszą prośbę o wsparcie. Jeśli tak, jak my jesteś na zakręcie i zastanawiasz się, czy warto zrobić ten jeden ruch, czy może lepiej zostać w swoim trochę zgniłym, ale znajomym piekiełku, to proszę Cię o jedno – znajdź dziś wieczorem pół godziny dla siebie, zrób swoją ulubioną herbatę, okryj się kocem i przejdź przez cztery kroki (tu przeczytasz o pierwszym, tu o drugim, tu o trzecim, a tu o czwartym). A potem podejmij decyzję w zgodzie ze sobą. Share This Story, Choose Your Platform! Podobne wpisy Page load link
pieklo istnieje bylem tam 23 minuty